wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział VIII "Może le­piej mieć wrogów niż przy­jaciół? Stra­ta tych pier­wszych nie boli. " *

           Rozdział pisany przy 2-Hours Epic Music i 4 Hours of Emotional Music
                                                        ________________________
Kopnięcie, trzask…kopnięcie, trzask. Ptaki w promieniu kilkuset metrów już dawno odleciały w popłochu przed zaklęciami rzucanymi na polanie. Sprawcą całego zamieszania była młoda dziewczyna z włosami spiętymi w wysoki kucyk. Unosiła się w powietrzu stąpając po maleńkich schodkach utworzonych z wody. Obróciła się o 360 stopni, woda wokół niej lekko zawirowała, można by rzec, że tańczy i w istocie tak było. Jednak dla potencjalnego przeciwnika podziwianie tej sztuki nie skończyło by się dobrze, ponieważ chwile później w okolicach   dłoni tancerki pojawił lodowy pocisk, który z niesamowitą szybkością uderzył w tarcze rozdzielając ją na kilka większych kawałków. 
Pokaz był podziwiany przez małe stworzonka zwane chochlikami leśnymi. Ich rozmiar równał się wielkości kobiecej dłoni. Kolor skóry był zielony, głosik dziwnie zachrypnięty i wesoły. Stworzonka te poruszały się na króciutkich nóżkach. Patrzyły z zachwytem w dużych oczach na dziewczynę która od kilku miesięcy przychodziła i budziła cały las swoimi „wyczynami” oczywiście biorąc pod uwagę wszystkie, krzyki, złości, okrzyki i tupania nogami jakie towarzyszyły jej podczas prób treningowych. Jednak od kilku tygodni zwierzątka towarzyszyły Anyi w każdym treningu. Coś się zmieniło? No oczywiście, że tak. W ich życiu dokonał się cud, po raz pierwszy zobaczyły magię lodu i były nią doszczętnie zachwycone. Natura chochlików była dość prosta, albo cię polubiły i sprawiały rozmaite dowcipy, albo cię nie polubiły i…robiły to samo z tą różnicą, że to drugie było złośliwe. Zachichotały gdy Anya z całym impetem uderzyła nogą w drzewo.

- Nosz kuźwa, znowu?! – krzyknęła z irytacją. Posługiwanie się magią na dystans szło jej zdecydowanie lepiej niż zwykła „ludzka” walka w ręcz
 - Słyszę was – szybko skierowała swój wzrok na chochliki czające się w krzakach. Stworzonka na chwile zamarły by później wybuchnąć jeszcze większym chichotem – I z czego się tak śmiejecie, co? Nie mało wam? – pokręciła głową z udawaną dezaprobatom. Prawda była taka że „leśne ludziki”, jak to zwykła na nie mówić ją kompletnie rozbrajały. Ponad cztery miesiące temu gdy pierwszy raz tu przybyła w życiu nie pomyślałaby, że będzie chodzić do lasu zbierać miodowniki i rozmawiać z leśnymi stworzonkami. Bo tak było, ich znacznie więcej… wróżki, świetliki.
Pokładała się ze śmiechu gdy podłapały jej przekleństwa nie wiedząc za bardzo co to znaczy.

Leżąc na trawie dumna z siebie patrzyła na chylące się ku zachodowi słońce. Nie przesadzajmy z samouwielbieniem, ale naprawdę była zadowolona. Podobało jej się to - magia, czuła jakby posługiwała się nią całe życie, moc Iss wcale nie była tak trudna. Gorzej było z utrzymaniem jej, zabronieniem by zamroziła ją od środka, ale trening czyni mistrza a ona robiła naprawdę wielkie postępy. Sielankę przerwał liść spadający z drzewa prosto na twarz dziewczyny, inny niż wszystkie, większy. Leniwie podniosła go z policzka i nagle serce jej zamarło, oddech przyspieszył twarz całkowicie pobladła, a w duszy pojawił się strach i niepokój.

An. Nie wracaj do domu, uciekaj – te słowa dudniły w jej głowie gdy biegiem przemierzała las by jak najszybciej dostać się do wujka. Kto przyszedł? Znowu tropiciele? Przecież Gerland nałożył silne bariery, mieli nie wykryć jej magii. Chciała mu pomóc, musiała. To wszystko przez nią. Znowu. Tym razem nie będzie uciekać, po to przez kilka miesięcy codziennie ćwiczyła by nie stać bezużytecznie i  móc ochronić kochanych przez nią ludzi. Wbiegła do chatki, która ostatnio stała się jej domem i znieruchomiała. Spodziewała się wkroczyć w wir walki, zastać tropicieli tymczasem to co ujrzała pozostanie z nią na zawsze.
 Gerland leżał na podłodze, ubranie miał całe przypalone, ręce powyginane w nienaturalny sposób, a z głowy i ust ciekła mu stróżka krwi.
- Ger. – uklękła przed nim starając się uleczyć najbardziej krwawiące miejsca. Mężczyzna złapał ją za nadgarstek i kazał przestać. Co on wyprawia? Przecież może mu pomóc jeszcze nie jest za późno.
 - An – z jego ust wydobył się chrapliwy głos – przestań.. to nic nie da. Zosta -łem otruty, w przee-ciągu godziny i tak… bym umarł
 - Nie opowiadaj bzdur, uleczę cię i…
 - Przestań, proszę. Przyspo -rzysz mi tylko wię-cej cierpienia – głos miał słaby i cichy, a każdy oddech brany w poharatane płuca brzmiał chrapliwie.
 ~ Słuchaj uważnie. Nie wiem jak daleko zaszli z poszukiwaniami, ale skoro tu byli to tylko kwestia czasu aż cię znajdą. Na cholerę tu przyłaziłaś? Ech wiedziałem, że jesteś cholernie uparta
Chciał się uśmiechnąć, ale kąciki jego warg tylko nieznacznie zadrgały. Komunikacja mentalna była dla niego w tej chwili znacznie łatwiejsza.
~ Uciekaj stąd na południe, do Hory, tam będzie najbezpieczniej. Cholera jasna tyle ci nie powiedziałem. Kalia ci pomoże.
Zaniósł się chrapliwym kaszlem, wypluwając przy tym krew.
Anya płakała trzymając go za dłoń. Miała być twarda, nie zachowywać się jak płacząca panienka, ale tak ciężko było patrzeć na krzywdę najbliższych jej osób.
- Gerland...proszę.
~ Nie płacz. Wierzę w ciebie

Uniósł lekko kącik warg to góry i zamknął powieki. To był koniec. Cieszył się, że umiera w taki sposób. Chociaż w ostatnich miesiącach swojego życia zrobił coś pożytecznego. Tyle jeszcze jej nie powiedział. Zapełniła tą cholerną pustkę, która nawet jemu – lubiącemu samotność doskwierała okropnie. Była jak córka, wesoły promyk z którego był bardzo dumny. Odszedł ze spokojem do zmarłej żony wypełniając swoje zadanie.
Anya wyszeptała zaklęcie trzymając dłoń w okolicach serca mężczyzny dając mu tym samym wolną duszę. Co się później stanie ze zmarłym to już sprawa boga śmierci.

Nie wiedziała ile przy nim klęczała i płakała, minutę, kwadrans, pół godziny? W tej chwili to nie miało najmniejszego znaczenia. Oprócz żalu czuła ogromną wściekłość na samą siebie i tych którzy zabili jej wujka. Usłyszała jak ktoś wchodzi do chatki, no tak już wcześniej słyszała jego kroki na zewnątrz ale jakoś za specjalnie tym się nie przejęła. Podniosła się, w głowie jej szumiało, serce szybciej pompowało krew a z pociemniałych oczu można było wyczytać ogromny gniew.  Dlatego gdy długowłosy mężczyzna w czarnej pelerynie przekroczył próg dosłownie rzuciła się na niego.
                                         ____________________________
*cytat -cytaty
Tam ta da dam! I jak ? Wow takiej weny nie miałam chyba z pół roku, tak lekko mi się pisało :) Wydaje mi się, że ostatni rozdział średnio wam podszedł, dlatego mam nadzieję, że ten spodoba się bardziej :) I pamiętajcie jeśli nie chce sie komentować, to zaznaczcie chociaż w okienkach poniżej czy się podobało czy dno? :) A i nie dostałam ospowiedzi na pytanie czy mam robić mapkę do Arysji. To jak?  
Pozdrawiam i do następnego :*
xoxo ~ Illa